
Cegła. Totalna cegła, ale cieszy mnie fakt, że udało mi się ją chapnąć dosyć szybko. Niewątpliwie przyczyniła się do tego wciągająca fabuła i to, że nie mogłam się doczekać co się stanie dalej i jak to się skończy!!!
Ale zacznę może od początku...
A początek jest taki, że w zasadzie w tej książce pojawiło się bardzo dużo rzeczy, od których mogłabym zacząć! Serio, bo nie spodziewałam się tylu wątków. To co na pewno bardzo mnie cieszy to rozwinięcie wątku Ty'a i Livy, do których co ciekawe dołącza również Kit i razem tworzą super zespół. Poza tym w tej części W KOŃCU zwrócono większa uwagę na Dru, która mimo, że nadal miała za zadanie przede wszystkim opiekować się Tavym, to jednak dostała swoją ważną rolę i cieszyłam się z tego razem z nią!
Świetne było również rozwinięcie postaci Mark'a. I chociaż już w poprzednim tomie odgrywał on sporą rolę, to jednak we "Władcy cieni" za jego sprawą dochodzi do wielu wydarzeń. A jeśli mowa o Mark'u, to nie mogę nie wspomnieć o moim BEST BOHATERZE EVER czyli boskim Kieranie Myśliwym!!! (To jest bardzo dziwna postać, nie mam konkretnego argumentu, którym mogłabym obronić moją wielką sympatię do niego. Po prostu, roztacza jakąś taką specyficzną aurę.) I to jest bardzo ciekawe, otóż Kieran w tej części jest postacią rzekłabym drugoplanową, dzięki której dochodzi do pewnych wydarzeń, dzięki którym z kolei mamy zawiązanie ciekawej akcji na tę książkę i z tego czego się domyślam następnej też.
Dodatkowo jak już o wątkach mowa, na uznanie zasługuje również totalnie zaskakujący wątek Diany i (...) - sami sobie wskażecie imię postaci, ponieważ nie chcę zdradzać zbyt wiele. Byłam bardzo zaskoczona, jednak myślę, że dobrze się stało, iż pani Cassandra Clare poruszyła akurat taki problem, ponieważ jest on aktualnie bardzo na czasie i warto się nim zainteresować.
Aby nie było nam za nudno i za mało bohaterów dostajemy na tacy podanych również Centurionów prosto ze Scholomancji! Ku mojemu niezadowoleniu nie okazują się oni takimi super gostkami jak to sobie wyobrażałam... Ale co to byłaby za zabawa czytać o samych fajnych gostkach?
Myślę, że nadal macie pewien niedosyt jeśli chodzi o ilość wątków, więc dorzućmy jeszcze Cristinę i Diego oraz... Jaime'ego, który zaszczyca nas swoją tajemniczością na kartach tej powieści! I bardzo dobrze, nie mogę się doczekać aż wyjaśni się to co robi.
Ponad to, gdyby nadal było mało (!!) poznajemy pewne oblicza nekromancji, co wprowadza sporo zamieszania i jednocześnie doprowadza do niesamowitej tragedii, za sprawą której prawie krzyknęłam ze zdziwienia na całą salę wykładową.
Ach tak... I jeszcze oni. Chodzi mi oczywiście o Juliana i Emmę, których celowo zostawiłam na koniec, ponieważ tak naprawdę nie mam o nich do powiedzenia za dużo dobrego... Szczerze mówiąc ich wątek bardzo mnie drażnił i zwyczajnie w świecie nudził. Pozwólcie, że mocno zainspirowana pewnym musicalem ("Romeo et Juliette", który z całego serduszka wszystkim polecam!!!) uczynię takie małe porównanie. Dlaczego Romeo z Julią mogli załatwić sprawę dosyć szybko, bo w przeciągu 2h musicalu i ok 80 stron książki, a Julian i Emma są jacyś oporni i zajmuje im to już dobre 1500 stron??? Niech to będzie cały mój komentarz na temat tej dwójki.
Jak już jesteśmy przy złych rzeczach i dążymy do stworzenia idealnej kanapki, warto wspomnieć o tym, że bardzo brakuje mi w tej serii wilkołaków i wampirów, którzy są bardzo ciekawymi postaciami. Jednak jestem w stanie to przeżyć, ze względu na to, że odegrali już sporą rolę w "Darach Anioła", więc niech będzie.
I szybko wracając do pozytywów, jestem niezwykle szczęśliwa, że tak dużo treści jest poświęconej faerie! Na łamach tej książki spotykamy Króla Ciemnego Dworu we własnej osobie w jego własnym, prywatnym królestwie. A gdyby tego było mało poznajemy bliżej dwóch z jego synów (w tym jednego trochę krótko...). Ponad to mamy zaszczyt znaleźć się również na Jasnym Dworze i rozmawiać z samą Królową. Swoją drogą faerie to nieźli krętacze. A to, że nie mogą kłamać daje im dodatkowo +100 do intrygi!
Mogliście już zauważyć że lekko mówiąc zachwycam się tą częścią, jednak muszę dodać jeszcze jedną rzecz, która była bardzo ciekawa a mianowicie to, że mogliśmy odwiedzić różne miejsca i instytuty! Dajmy na to Instytut w Londynie, gdzie dostaliśmy podane na tacy kilka informacji nawiązujących do serii "Diabelskie Maszyny". Ale również Instytut w Kornwalii! To dopiero! No i oczywiście najlepszy i najpiękniejszy na świecie Idris, czego nie ma potrzeby nawet komentować.
Strudzony wędrowcze! Jeśli dotarłeś do tego miejsca, to dodam jeszcze tylko, że w przyszłym tygodniu możesz się spodziewać pogadanki na temat właśnie tej książki na moim kanale YouTube! Będzie sporo uśmiechu oraz pozytywnej energii, która prawdopodobnie doprowadzi do eksplozji Twojego ekranu, ale mam nadzieję, że będzie warto!
Pozdrawiam!!!
Nego Rumba
Komentarze
Prześlij komentarz